piątek, 27 stycznia 2017

Mania wiedźminowania skończona?


Niee, wbrew temu co mógłby niektórym sugerować tytuł posta, nie odwaliło mi jeszcze do reszty i nie mam najmniejszego zamiaru wyzbywać się mojej PASJI (tak, wielkimi literami - nie bez powodu), jaką jest wiedźmin, w każdej formie. Dzisiaj jednak o czymś innym - o Januszach mianowicie.

Wiedźmin pobudził rynek, który u nas raczej miał niemały zastój. Chodzi o kolekcjonerstwo związane z rozrywką elektroniczną. Jest to bardzo fajna sprawa, którą popieram i z całego serca polecam wszystkim geekom (choć to chyba zbędne…). Ale jednego nie rozumiem. To znaczy - rozumiem, ale w głowie mi się to nie mieści.

Marka z białowłosym logosem przyciągnęła uwagę mirasów, którzy z grą nie mieli nigdy wiele wspólnego, ale upatrzyli w tym chęć zysku. Wszyscy wiemy o co chodzi - kolekcjonerki wyprzedają się w ciągu 24 godzin od rozpoczęcia sprzedaży, po czym lądują na allegro z dwu-, trzykrotnie zwiększoną ceną, a wszelkie aukcje zawalone są tandetną chińszczyzną - brelokami, nalepkami i innym badziewiem produkowanym tylko po to, żeby umieścić na nich logo znanej marki i opchnąć z 1000% marżą.

Jasne, można powiedzieć - tak działa wolny rynek. No, ale chyba działa nie do końca, bo już po premierze drugiej części gry okazało się, że chętnych na zakup kolekcjonerki 500zł więcej, niż początkowe 250zł nie ma zbyt wielu.

Handlarzyny nieco przecenili markę. Okazało się, że nie każdy jest na tyle głupi, żeby wydawać majątek na coś, co nie jest aż tyle warte oraz… nie jest unikatem. Bo to, co powstaje teraz, to już masówka, bez względu na to jak bardzo limitowana by nie była. Nie oszukujmy się - CDP nie wypuści 2 tysięcy kolekcjonerek wiedząc, że fanów gotowych je zakupić jest 10 000. To zabijanie złotej kury jającej znoszenia.



A co z prawdziwymi unikatami? Nie stoją. Przedmioty naprawdę kolekcjonerskie, takie, których już nie przybędzie - te sprzed 15-20 lat - sprzedawane są na aukcjach za grosze. Bo nie są związane z grami, tylko z prozą/filmem/komiksami. I to śmieszy najbardziej i pokazuje, że tak naprawdę nie mamy do czynienia z fanami Geralta - to tylko fani gry komputerowej. I nie chodzi już tylko o same ceny - chodzi o totalny brak zainteresowania. Nie da się w to grać? Nie jest to kopia screena z gry? To gówno mnie obchodzi.

Dlatego ubóstwianiu naszego rodzimego superbohatera mówię NIE. To bardzo silna marka. Ale choć wiem, że jest wielu ludzi, którzy prawidłowo pojmuje kim tak naprawdę jest Geralt, to jednak stanowczo sprzeciwiam się temu, aby osoby, dla których liczy się grafika i tępa młócka nazywały się fanami Geralta. Nie bronię wam tytułować się fanami gry. Ale sama znajomość gier nie pokaże wam, jak ponadczasową (mimo, że czerpiącą z wielu znanych archetypów) postacią, a jednocześnie wybitną alegorią otaczającego nas świata jest Białowłosy.

Z pozdrowieniami dla starszych pokoleń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz